Nie jesteś zalogowany
Aby się zalogować [Kliknij Tutaj] lub skorzystaj z
formularza po lewej stronie w bloku TWOJE MENU
Aby założyć konto [Kliknij Tutaj]


★★★ Premiery ★★★
MENU

Panel Usera
User:
Hasło:
Stwórz konto Odzyskiwanie hasła

Kategorie

Torrent: SEVEN IMPALE - CONTRAPASSO (2016) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]
Dodał:  Fallen_Angel
Data: 21-03-2024
Rozmiar: 157.31 MB
Seedów: 0
Peerów: 0
Kondycja:

Zaloguj się aby pobrać



Kategoria:  Muzyka Zagraniczna
Zaakceptował: Nie wymagał akceptacji
[?]
Informacje

Pokazuje ile razy plik torrent był pobrany z naszego portalu
Liczba pobrań: 3
[?]
Informacje

Pokazuje ilość komentarzy wystawionych na naszym portalu
Liczba komentarzy: 0
Ostatnia aktualizacja: 2024-03-21 12:23:15

OPIS:

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...



Absolutnie hipnotyzujący!!!

FA



Twórczość Seven Impale niesie z sobą niełatwą w odbiorze muzykę, o czym mogliśmy się przekonać słuchając pierwszego krążka. Jest jednak w brzmieniu tego zespołu pewna magia torująca sobie drogę do odbiorcy artystycznej twórczości Norwegów, co przekłada się później na mnogość wrażeń i emocji powstających w trakcie kolejnych przesłuchań. Czy podobnie będzie z najnowszym albumem, czy zespołowi uda się zyskać nowych zwolenników?

Utwór „Lemma”, który rozpoczyna to wydawnictwo, jest oszałamiający w swym wokalnym oraz instrumentalnym przekazie. Muzyka, owszem, jest mocno zakręcona, jednak to, co tutaj usłyszymy wokalnie może nas zaskoczyć i nie każdemu ta konkretna forma może się spodobać. Następne nagranie, „Hersey”, to równie dynamiczny kawałek, jednak bliższy temu, z czym kojarzy nam się gra Seven Impale zmierzająca do jazzrockowych i psychodelicznych orkiestrowych zagrywek. Utwór ten zawiera dość ciekawe niuanse dźwiękowe. Podobnie jest w kompozycji „Inertia” – Norwegowie lubią i potrafią eksperymentować, co niesie ze sobą mocną dawkę gitarowych riffów, jak i wpasowującego się w to muzyczne zamieszanie, brzmienia saksofonu. Potrafią bardzo dynamiczne sobie poszaleć, by po chwili, zwolnić tempo i dać odbiorcy wytchnienie, lecz jednocześnie odkrywają przed słuchaczem to inne „romantyczne” oblicze swojej muzyki. Z każdym kolejnym utworem Seven Impale stają się coraz bardziej przystępni. Mam tu na myśli to miłe uczucie towarzyszące nam, gdy muzyka trafia w czuły punkt, co tutaj często ma miejsce, gdy odkrywamy uroki utworów „Langour” czy króciutkiego „Ascension”. To muzyka, która potrafi wstrząsnąć i która łączy wiele nowych elementów, może i zaskakujących, ale potwierdzających dążenie zespołu Seven Impale do stałego rozwoju. W jego grze nie brak dramaturgii wyrażanej w konkretnym i „hałaśliwym” tonie kolejnych kompozycji. Ta siła przebicia i liczne zakręcone akordy mocno zaakcentowane są np. w „Convulsion”. Jest się z czym oswajać na tym albumie. Czas na nagranie „Helix”, które jest chyba bliższy temu, co pamiętany z pierwszej płyty. Jest tutaj ta instrumentalna przestrzeń, którą nie ukrywam lubię, gdy tylko jeden, dwa lub trzy instrumenty tworzą tło, grając pewien motyw, który powoduje, że można doznać wtedy niezwykle miłego wyciszenia. Przedostatnie nagranie na płycie nosi tytuł „Serpentstone” i niejako kontynuuje tą wspaniałą atmosferę. Zespół poprzez swoje instrumentalne i wokalne umiejętności buduje wzniosły klimat i melodyjną aurę. Ta kompozycja jest niesamowicie interesująca i dająca wiele satysfakcji z tak wciągającej słuchacza poszczególnymi elementami swojej narracji kreślonej jazzrockowymi odcieniami. Bez względu na to czy Seven Impale uderza w ostrzejszą tonację czy zmierza ku łagodniejszym klimatom, robi to po mistrzowsku, co przyczynia się do niezwykle fantastycznego odsłuchu. Ostatnie prawie dwanaście minut należy do utworu „Phoenix”, który burzy trochę panujący nastrój poprzez różne słyszane w nim niepokojące odgłosy, ale stanowi kulminacyjne zwieńczenie nowego wydawnictwa. Trochę czuję się zaskoczony i zawiedzony takim zakończeniem, jednak, jako całość, ta ciężka i wielogatunkowa propozycja zespołu może się bronić. Posiadająca ten czar, który nie pozwala na zatrzymanie wypływających z głośników dźwięków, do których chętnie się potem powraca.

Muzykom z Seven Impale tworzącym eksperymentalne i kontrastujące ze sobą rytmy, odważnie sięgającym do muzyki fusion i jazzu, udało się po raz kolejny zrealizować wymagającą, ale jakże wdzięczną po przesłuchaniu płytę. W mojej ocenie „Contrapasso” jest kolejnym krokiem grupy we właściwym kierunku i dopingującym ten zespół do jeszcze ciekawszych kompozytorskich dokonań, o których warto pisać, mówić, propagować, a przede wszystkim warto słuchać. Słuchać tych oryginalnych, bardzo działających na wyobraźnię słuchacza, dźwięków, które tworzą panowie: Stian Økland – śpiew i gitary, Fredrik Mekki Widerø – perkusja, Benjamin Mekki Widerøe – saksofon, Tormod Fosso – gitara basowa, Erlend Vottvik Olsen – gitara elektryczna oraz Håkon Vinje – instrumenty klawiszowe.

Andrzej Barwicki



Gdy dwa lata temu sekstet Seven Impale wydał swój debiutancki album, można było oczy (uszy) przecierać ze zdziwienia – płyta „City of the Sun” ocierała się bowiem o geniusz. Norwegowie tak wysoko zawiesili sobie poprzeczkę, że należało żywić uzasadnione obawy, czy drugim krążkiem zdołają utrzymać poziom. Od momentu wydania „Contrapasso” znamy już odpowiedź – nie zdołali, chociaż nagrali bardzo przyzwoity materiał.

Nieczęsto w czasach nam współczesnych trafiają się takie debiuty, jak ten, który przed dwoma laty zaliczyła szóstka Norwegów z Bergen. Po czterech latach działalności – i wcześniejszej publikacji złożonej z pięciu utworów EP-ki „Beginning / Relieve” (2013) – panowie z Seven Impale wypuścili na rynek pełnowymiarowy album zatytułowany „City of the Sun”. Okazał się on absolutną rewelacją; stylistycznie była to fascynująca i niezwykle świeżo brzmiąca mieszanka rocka i metalu z jazzem (a momentami nawet free jazzem). Płyta zgarnęła znakomite oceny, windując zespół w gronie najciekawszych debiutantów 2014 roku. Młodzi muzycy – w tamtym czasie żaden z nich nie zbliżał się nawet do trzydziestki – mogli czuć się wniebowzięci. Ale każdy taki „wyskok” wiąże się również z wielką odpowiedzialnością; przychodzi przecież taki czas, kiedy trzeba otrząsnąć się z euforii, wejść do studia i nagrać nową płytę, którą wszyscy krytycy i fani będą porównywać do kongenialnej poprzedniczki. Dla wielu artystów takie oczekiwania bywają paraliżujące; w efekcie nadzwyczaj często zdarza się, że drugie wydawnictwo okazuje się znacznie słabsze od pierwszego.
Jak jest w przypadku Seven Impale? Niestety… właśnie tak. I nawet jeżeli uznamy, że album „Contrapasso” jest całkiem przyzwoitą porcją rocka i jazzu, nie da uciec się od porównań z „City of the Sun” i – zapewne dla muzyków bolesnej – konstatacji, że nie zdołali udźwignąć brzemienia.
Nagrania powstały w tym samym składzie, co oznacza, że w studiu pojawili się: wokalista i gitarzysta Stian Økland, gitarzysta solowy Erlend Vottvik Olsen, basista Tormod Fosso, klawiszowiec Håkon Vinje oraz bracia Mekki Widerøe – saksofonista Benjamin i perkusista Fredrik. Płyta trafiła do sklepów w połowie września i ponownie widniało na niej logo – również pochodzącej z Bergen – wytwórni Karisma Records. Co zdecydowało o słabszej formie skandynawskiej formacji na „Contrapasso”? Przede wszystkim nadmierna pewność siebie. Album „City of the Sun” był bardzo spójny i zwarty; trwał – jak na obecne standardy – krótko, bo zaledwie niespełna czterdzieści sześć minut, co zresztą okazało się czasem idealnym. Pracując nad jego kontynuacją, Norwegowie postanowili prawdopodobnie umieścić na kompaktowym krążku wszystko, co nagrali w studiu. I to był największy błąd.

„Contrapasso” trwa dwadzieścia trzy minuty dłużej. Przy czym nie jest to w żaden sposób usprawiedliwione. Płyta jest właśnie co najmniej o te dwadzieścia minut za długa; niektóre kompozycje sprawiają wrażenie na siłę przeciąganych. Wszechobecne jest wrażenie, że muzycy z Bergen zwyczajnie nie mieli tylu pomysłów, by wypełnić nimi ponad godzinny krążek. Odchudzenie albumu o dwa numery, przykrojenie kilku innych utworów o w sumie parę minut – mogłoby mu tylko wyjść na dobre. Wszak znacznie lepsze – przynajmniej w sztuce – jest uczucie niedosytu aniżeli przesytu. A tym razem Seven Impale najnormalniej w świecie przesadzili z tym drugim. W efekcie świetne niekiedy koncepty aranżacyjne i intrygujące partie solowe utonęły w zalewie powtarzalności. Które kompozycje się bronią? Na pewno otwierająca „Contrapasso” – „Lemma”, ze smaczkami organowymi w tle, gotyckim wokalem w stylu Petera Murphy’ego z Bauhausu oraz energetyczną freejazzową partią saksofonu. Ciągle przejścia od progresywnego metalu do fusion też przyprawiają o ciarki. Jedno tylko trudno pojąć – czemu na służyć długa, prawie dwuminutowa końcówka, która polega na stopniowym wyciszaniu muzyki.

Co gorsza, ten patent formacja powtarza częściej – także w „Heresy”, „Helix” i „Phoenix”; podobny charakter ma też całe, półtoraminutowe „Ascension”. Po co? Naprawdę nie sposób stwierdzić. Ktoś może dojść do wniosku, że dzięki temu zabiegowi udaje się wprowadzić odpowiedni nostalgiczny nastrój. Ok., ale to sprawdza się raz, góra dwa razy. Ale żeby aż cztery?! Miało być jednak – przynajmniej na razie – o pozytywach. A skoro tak, to pochwalić należy również „Heresy”, w którym rockowa moc przenika się z jazzową swobodą, a jakby tego było mało, nie brakuje też podróży w stronę krautrockowej psychodelii (vide „kwasowe” organy). W podobnym klimacie utrzymana jest „Inertia”, ale mimo wszystko znacznie więcej w niej eksperymentów gitarowych i – z czasem – zawłaszczających całą przestrzeń – zarówno pierwszy plan, jak i tło – majestatycznych syntezatorów. Nieźle prezentuje się dynamiczny „Langour”, po raz kolejny nawiązujący do stylistyki krautrocka z lat 70. XX wieku, w którym znajduje się miejsce i na śpiew operetkowy, i na niepokojącą melodeklamację. Niestety, dalej jest już mniej interesująco. Cezurą dzielącą „Contrapasso” na dwie części jest instrumentalna miniatura „Ascension” – to co po niej, spodobać może się już chyba tylko najbardziej zagorzałym wielbicielom Seven Impale.

W „Convulsion” zespół zupełnie niepotrzebnie wprowadza rapowany śpiew; w „Serpentstone” do znudzenia powtarza te same motywy – jest na przemian ostro, rockowo i spokojnie, klawiszowo; z kolei w wieńczącym album „Phoenix” najpierw musimy poczekać prawie cztery minuty, by coś w ogóle zaczęło się dziać, a następnie na zakończenie zostajemy uraczeni ciągnącym się przez dłuższy czas pulsowaniem syntezatorów. To są właśnie te momenty, bez których album Norwegów mógłby się bez niczyjej straty obejść. Muzycy powinni zachować je w swoich archiwach i upublicznić dopiero za dziesięć, może dwadzieścia lat, gdy będąc już uznaną marką, sięgną po wczesne nagrania, by wydać ich zremasterowane wersje, uzupełnione o odrzuty z sesji. Cóż, stało się inaczej, w efekcie czego blask Seven Impale nieco przygasł. Jeżeli za dwa lata Skandynawowie ponownie wejdą do studia, aby nagrać trzecią płytę, koniecznie powinni zatrudnić człowieka, który przyjrzy się obiektywnie skutkom ich pracy i na miejscu przeprowadzi ostrą selekcję, z miejsca odrzucając wszystko, co nie będzie spełniać wysokich standardów wyznaczonych przez utwory zamieszczone na „City of the Sun”.

Sebastian Chosiński



"Contrapasso" consists of nine highly varied and complex tracks expanding upon the unique sound Seven Impale started investigating on "City of the Sun", but..... they've gone much further this time. On "Contrapasso" you find a band thar are more daring, experimental and complex. Again, they touch upon the harder soundscapes as well as including more catchy and upbeat tracks, but on this album everything goes one step further. Visiting places where no band has been before, with "Contrapasso" Seven Impale pay no heed to genre boundaries.

Melding melody, experimentation, dramatics, atmosphere and contrasting rythms, with "Contrapasso", Seven Impale has created an essential album for any fan of progressive rock!



It's not often that I find myself doing such an about-face on an album. The amount of crow that was eaten during the second listen of Seven Impale's 2016 release, Contropasso, was staggering. I found myself fighting considerable bias toward the retro sound of their 2014 release, City of the Sun. I suppose as a self-proclaimed avid progressive rock listener, such bias should not be rote. The initial listen to the album found me considerably disappointed at the comparatively modern sound. But as further listening occurred, the textures and dynamic composition of the album shine through. So much so that it has become apparent that this is the album of the year for 2016, in this reviewer's humble opinion.
Vocalist / guitarist , Stian Økland has a voice that, while being very enjoyable and dynamic in City of the Sun, became quite a bit more eclectic in this release. The style could be best described on the previous LP as having an almost late era Jon Anderson quality to it. And while that sound was present at times in Contrapasso, it was also contrasted by periods of very goth, almost Peter Murphy style deep vampiric tones. Almost to the point where I thought a guest appearance was being made by fellow Norwegian Czral of Virus/Ved Buens Ende. Additional sections of soaring glam metal style vocals are also present. It is a very deeply rounded conglomeration of vocal styles that deeply textures this release. its a facet of progressive music that can often lead to the downfall of a great album. In this case augmenting it substantially.
Adding to the, dare I overuse the word, eclecticism, are the arrangements themselves. While the aforementioned overall feel is less retro than City of the Sun, the aspects of arrangement are still very classically Progressive. The instrumentations tend to be quite a bit heavier than the previous release, to the point that one could almost understand the occasional "metal" label that's put on the album by various music media outlets. But the amount of contrast in both volume dynamics and tempo are undeniably Prog. Even in the darkly oppressive Languor, and almost electronica sound of Phoenix. And then there's the saxophone, which was almost trademark to the sound of Seven Impale on City of the Sun. Here we find it not so much subdued, but blended and far more complimentary than in the previous release.

As time goes by I find myself becoming more and more of a Norweig-aphile. But even in a country that is standing out as a flagship of fresh Progressive rock in the 21st century, Seven Impale have shone through a rather thick field of creativity. Contrapasso is one of, if not the quality release of 2016 and is easily recommended for any Progressive rock library. 5 bright stars.

Tapfret




1. Lemma   08:59
2. Heresy   07:16
3. Inertia   09:09
4. Languor   07:39
5. Ascension   01:37
6. Convulsion   05:05
7. Helix   09:16
8. Serpentstone   07:20
9. Phoenix   11:14




Bass, Cello - Tormod Fosso
Drums, Percussion, Banjo, Vocals - Fredrik Mekki Widerøe
Guitar, Vocals - Erlend Vottvik Olsen
Keyboards, Vocals - Håkon Vinje
Tenor Saxophone, Vocals, Flute - Benjamin Mekki Widerøe
Vocals, Lead Guitar - Stian Økland




https://www.youtube.com/watch?v=NK-avDcdBxk



SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

DETALE TORRENTA:[ Pokaż/Ukryj ]


Komentarze

Aby móc komentować musisz być zalogowanym!