Nie jesteś zalogowany
Aby się zalogować [Kliknij Tutaj] lub skorzystaj z
formularza po lewej stronie w bloku TWOJE MENU
Aby założyć konto [Kliknij Tutaj]


★★★ Premiery ★★★
MENU

Panel Usera
User:
Hasło:
Stwórz konto Odzyskiwanie hasła

Kategorie

Torrent: C A QUINTET - TRIP THRU HELL (1969/2023) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]
Dodał:  Fallen_Angel
Data: 06-05-2024
Rozmiar: 129.59 MB
Seedów: 0
Peerów: 0
Kondycja:

Zaloguj się aby pobrać



Kategoria:  Muzyka Zagraniczna
Zaakceptował: Nie wymagał akceptacji
[?]
Informacje

Pokazuje ile razy plik torrent był pobrany z naszego portalu
Liczba pobrań: 12
[?]
Informacje

Pokazuje ilość komentarzy wystawionych na naszym portalu
Liczba komentarzy: 0
Ostatnia aktualizacja: 2024-05-06 17:41:21

OPIS:

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.




Klasyczna, bardzo mroczna pozycja uważana przez wielu za NAJLEPSZY NIEZNANY tytuł w historii amerykańskiej psychodelii!!!
Zainspirowany poniekąd twórczością The Doors album, jest obiektem westchnień niemal wszystkich kolekcjonerów winyli, w idealnym stanie osiągając cenę nawet 3000 dolarów!

Na uwagę zwraca szczególnie instrumentalny, 12-minutowy utwór tytułowy - prawdziwa 'podróż przez piekło'... Wydanie z 2023 roku.




PODRÓŻ DO HADESU - C.A. QUINTET 'TRIP THRU HELL' (1969).

Minneapolis i Saint Paul – dwa miasta zbudowane u zbiegu rzek Mississippi i Minnesota połączone są w jeden duży obszar metropolitalny z ponad trzema milionami mieszkańców. Twin Cities jak się je potocznie nazywa, to ważne miejsce kultury w Stanach Zjednoczonych szczycące się największą (tuż po Nowym Jorku) ilością teatrów przypadających na jednego mieszkańca. Nie zapominajmy, że to stąd pochodził Prince zwany „Księciem Popu” i największy bard wszech czasów, niejaki Robert Zimmermann…

Flagowe miejsce jakim jest Minnesota od zawsze przyczyniało się do wzbogacania amerykańskiej muzyki. Wystarczy wspomnieć tu jazzowego pianistę Bobby’ego Lyle, alternatywne zespoły rockowe, w tym założony pod koniec lat 70-tych The Replacements, proto-grunge’owy Soul Asylum czy The Time,  rhythm and bluesową grupę Mint Condition, country rockowy Jayhawks, panie z Babes In Toyland, czy punkowców z Hüsker Dü. Pomimo tej różnorodności scena vintage miała swoją własną tożsamość. Jeśli my, Europejczycy mówimy zazwyczaj o brzmieniu San Francisco, Detroit, Los Angeles, czy Filadelfii, to Amerykanie szybko dodają: „I Minneapolis Sound!”

Nowy wiatr wiał w to miejscu już na początku lat 60-tych. Było garażowo i psychodelicznie i to w tym czasie całe zastępy młodych formacji podpaliły Bliźniacze Miasta. Opuszczone hale, piwnice barów, garaże rodziców, szkolne sale gimnastyczne… najmniejsza dostępna przestrzeń była pretekstem do powitania młodych, ambitnych, zdeterminowanych i gorących jak węgiel muzyków. To właśnie na tej aktywnej i ognistej ziemi narodziła się jedna z najbardziej błyskotliwych i tajemniczych formacji – C.A. QUINTET.

Jego historia rozpoczęła się w 1963 roku od Buster Brown, szkolnej grupy założonej przez trzech uczniów ze szkoły Hill-Muray w Maplewood na przedmieściach Saint Paul, oraz braci Erwin: wokalisty i gitarzysty Kena i grającego na basie Jima, też uczniów tyle, że z sąsiedniej szkoły w North Saint Paul. Skład kapeli co rusz się zmieniał, ale Ken, autor tekstów i (częściowo) muzyki zespołu stawał się powoli wiodącą w niej postacią. Rok później bracia przejęli pełną kontrolę nad zespołem, który przez krótki czas nosił dość intrygującą nazwę Beethoven’s Mafia (czego to młodzi nie wymyślą). Oprócz nich skład uzupełnili: perkusista Rick Patron, gitarzysta Tom Pohling i klawiszowiec Doug Reynolds. Rywalizując z wieloma podobnymi grupami w konkursach zwanych „Bitwami zespołów” spodobali się  Bobby’emu McCay’owi, który prowadził klub na obrzeżach Twin Cities czyniąc z nich swoim zespołem flagowym. On też zasugerował zmianę nazwy na C.A. Quintet. Ken Erwin: „Szczerze..? Nie pamiętam już, co znaczy owe C.A. na początku. Być może „Cowboy Acid”, lub coś w tym stylu…” I dodaje „Kto wie, czy nie było to powodem, dla którego nigdy nie dostaliśmy krajowego spin-offu w tamtym czasie. Gdybyśmy mieli bardziej ludzką, marketingową nazwę, może stalibyśmy się rozpoznawalni, ale wtedy tworzenie muzyki i granie na żywo wystarczyło, by nas uszczęśliwić.” Mniej więcej do 1967 roku zespół nie przyciągnął zbyt wielkiej liczby fanów, zwrócił za to uwagę Petera Maya, szefa lokalnej wytwórni płytowej Falcon i późniejszego menadżera grupy. May sfinalizował im dwa, całkiem przyjemne, pop-rockowe single cieszące się powodzeniem nie tylko w rodzinnej Minnesocie, ale także w graniczących ze sobą stanach: Iowa, Dakota, Wisconsin i Nebraska. Niestety, mimo doskonałego kunsztu muzycy nigdy nie zaznali smaku ogólnokrajowej sławy. Nie pomógł im w tym także album „Trip Thru Hell” wydany przez małą, niezależną wytwórnię Candy Floss specjalizującą się w wydawaniu płyt z gatunku bubblegum music i nie mającą nic wspólnego z psychodelicznym rockiem. Niewielki nakład (tysiąc sztuk), oraz fatalna dystrybucja (sprzedano zaledwie połowę nakładu) spowodowało, że krążek został kompletnie niezauważony i przepadł na całe lata. Dziś, uważany za „Świętego Graala” gatunku i za „najlepszy nieznany tytuł w historii amerykańskiej psychodelii” osiąga cenę kilku tysięcy dolarów! Ponoć byli też tacy, którzy za oryginał gotowi byli oddać swoją nerkę...

Ten niesamowity rockowy klejnot z apokaliptyczną okładką będący mieszanką wściekłych dźwięków, meksykańskich trąbek, psychotycznych linii instrumentalnych z eterycznym głosem zaproszonej do studia Toni Crocett przełamuje granice amerykańskiego kanonu rocka. Żaden album z tego okresu z jakim się zetknąłem nie brzmi tak jak „Trip Thru Hell” (może z wyjątkiem „Armageddon” grupy The Maze, o której tu kiedyś pisałem), a mówienie o nim w kategoriach „psychodeliczny”, czy „garażowy” to jak porównywanie wypiętrzonych chmur Cumulonimbus do gupika, malutkiej rybki akwariowej potocznie zwanej też pawim oczkiem. Jak wiemy w Stanach końcówka dekady lat 60-tych była okresem powrotu zespołów do korzeni rocka, życia w hipisowskiej komunie, wolnej miłości, marszach pokoju, której pokoleniowym szczytem był Woodstock. Tymczasem C.A. Quintet ze swoim albumem był przeciwieństwem tego wszystkiego. I choćby tylko z tego względu zachęcam do jego wysłuchania.

Podróż do Hadesu jaką zafundował nam zespół była tak piekielnie gorąca, że ​​roztopiła lód w mroźnych okolicach ich rodzinnej Minnesoty. I nie oszukujmy się – to najbardziej przerażająca podróż w głąb umysłu jaka wtedy powstała. Umysłu będącego na haju po zażyciu LSD. Ci, którzy mieli do czynienia z halucynogenami wiedzą, że nie chodzi tu o bycie ściganym przez potwory, lub o chęć skakania z budynków, ale o bezsensownym poczuciu całkowitej samotności. Zatracając się w nałogu nie wiesz już kim, lub czym jesteś; wszystko i wszyscy wokół ciebie stają się obcy i nieznani. Patrzysz na przyjaciół, rodzinę, a oni wydają się odległymi istotami, których nie znasz i kompletnie nie rozumiesz. Tak zwany „bad trip” to zajrzenie do prawdziwego piekła. Nie kreskówkowego, wizualnego piekła, ale do wnętrza swej rozpaczliwie samotnej, nagiej i odartej ze wszystkiego beznadziei. Coś, co odczuwasz po raz pierwszy i nie ostatni. Nastrój emanujący z płyty to nie tylko przerażenie, czy panika. To także rezygnacja i rozpacz. W jakiś sposób wszystkie te uczucia zespołowi udało się uchwycić i przenieść na muzykę.

Płyta nie jest ani zbyt profesjonalnie wyprodukowana (cud, że z tak niskim budżetem w ogóle powstała), ani dopieszczona, co w tym przypadku jest jej zaletą. Nie ma tu rockowej kalki Stonesów, Dylana, czy Beatlesów – ona żyje w swoim własnym świecie. Każdy instrument z unikalnym dźwiękiem grany jest na swój sposób. Ot, choćby trąbka, instrument zwykle kojarzony z triumfem i świętowaniem tutaj brzmi żałobnie podkreślając mroczny, ponury nastrój, który ani na moment nie odpuszcza. Cały album jest ciężki, ale nie w sensie kopiącego w tyłek hard rocka, ile ciężki w klimacie z niepokojąco piekielnymi organami, mrożącymi krew w żyłach krzykami, z lizergicznymi tekstami o pająkach, marihuanie i domeną diabła, do tego podszyty tripowymi gitarami. Aby uzyskać lepsze wrażenie najlepiej słuchać go w ciemności koniecznie na dobrych słuchawkach. Efekt poraża!  Aha, i nie szukajcie w nim melodyjek, które potem można nucić pod prysznicem. Takich tu nie ma. Zatem zapraszam w podróż przez piekło – na wiele sposobów! Niech wizja zaświatów C.A. Quintet zapłonie w gorących kolorach czerwieni, żółci i pomarańczy.

Wyczarowany w śmiertelnie złowrogiej atmosferze „Trip Thru Hell (Part I)” jest zdecydowanie punktem kulminacyjnym albumu. Ten długi, dziewięciominutowy acid rockowy jam z wyraźnym rytmem świetnego basu, organami, z zaskakująco efektowną perkusją i obłąkaną przesterowaną gitarą to arcydzieło klimatu zatykające gardło. Pojawiająca się nawiedzona wokaliza przyjaciółki obu braci, Toni Crocett, jest jak scena pod prysznicem z „Psychozy” Hitchcocka przełożona na winyl. W połączeniu z drugą częścią kończącą album to jedne z najdziwniejszych trzynastu minut, które przeniosły mnie  do piekielnych czeluści z latającymi nisko nad głową demonami rozrzucającymi fekalia, z szatanem siedzącym na tronie głaszczącym swą kozią brodę i robiącym notatki w czarciej księdze. Wierzcie lub nie, ale byłem wśród tych przerażonych dusz desperacko patrzących w górę, starających się zwrócić na siebie uwagę i błagających, bym zabrał je ze sobą zanim szatan rozkaże piekielnym ogarom zamknąć bramy i uwięzić nas wszystkich w tym przybytku na wieczność… Uff! Całe szczęście, że ta podróż odbyła się tylko w mojej wyobraźni… Płyta kręci się dalej, czas na  kolejne nagranie… „Colorado Mourning” podkreślił talent zespołu i nie ukrywam, że choć jest bardzo krótki to go uwielbiam. Jego tajną bronią  jest świetna trąbka Kena Erwina zdecydowanie górująca nad gitarą. Przynajmniej tutaj… Strona „A” kończy się wspaniałym „Cold Spider” – jednym z tych utworów, który podkreśla psychodeliczny charakter zespołu. I po raz kolejny Kenowi udało się znaleźć sposób na połączeniu ekstrawagancji z zaskakująco komercyjnym charakterem nagrania tworząc przy tym fajną platformę dla Toma Pohlinga i jego sfuzzowanej gitary  w stylu Hendrixa. W obawie o zdrowie psychiczne zwykli śmiertelnicy nie powinni zapuszczać do złowrogiego królestwa „Zimnego Pająka”. Przynajmniej takie jest moje zdanie.

Drugą stronę otwierają dwa niesamowite utwory. „Underground Music” bazuje na hipnotyzującym brzmieniu organów z dodatkiem oszałamiającego, arcyciekawego sola gitarowego z czymś, co brzmi jak elektryczny sitar. To jeden z tych numerów, który uzależnia. Krótszy, ale nie mniej imponujący „Sleepy Hollow Lane” ma cudowną linię melodyczną, której trudno się oprzeć i wkracza w bardziej zamglone miejsce, o którym nawet The Chocolate Watchband nie mógłby marzyć. Śmiem też twierdzić, że klawiszowiec, Doug Reynolds, był ukrytym asem w rękawie zespołu. Jego powściągliwe, gustowne partie organowe grane z wyobraźnią i polotem za każdym razem powodują u mnie mrowienie i ciarki. Z kolei „Smooth As Silk” jest idealną mieszanką rocka i soulu z psychodelicznymi wpływami, wirującymi organami i harmonijnymi wokalami. To kolejny utwór mający jedną z tych melodii, która wbija się w głowę nie dając spokoju.  Szkoda, że wydany w epoce na singlu został zignorowany… Album zamyka druga część utworu tytułowego zaczynającego się od bojowego bębnienia Ricka Patrona, trąbki Kena i wywołującego dreszcze wokalu Toni Crocett. Po raz kolejny linia basu Jimmy’ego Erwina znalazła się w centrum mojej uwagi i jako jedna z jego nieodzownych części spięła klamrą całą tę niezwykłą płytę.

Wadą tego wydawnictwa jest to, że jest za krótki. Ale jednego jestem pewien - Syd Barrett pokochałby ten album!

Zibi



By 1969, most garage punk bands had either fallen by the wayside or went the way of forced white soul, proto-metal or the utter oblivionsville from whence they came. But C.A. Quintet survived a number of personnel changes since their ’66 inception until three singles later issued what was to be their only LP: “Trip Thru Hell.” It is psychedelic and a little too late, inventive and plain weird for garage punk; more a perplexing offering from late sixties Minnesota characterised by a quality as homemade yet effective as bathtub acid, as well as a serious exploration of sounds and moods.

“Trip Thru Hell” is surrounded by its two-part title track, and its theme of wordless woman wail will continually reappear eerily throughout the rest of the album from time to time…when you least expect it. Part one of “Trip Thru Hell” is a haunting, nine-minute instrumental odyssey and plain scary at times, the main theme overlaid and woven within its chanteuse wailing and only interrupted by cross fade by: an over-phased drum solo, an organ-led trip piece, and finally a churning and completely not right noise guitar solo that sounds like a recording of a sputtering car engine trying to start and plugged through a chain of distortion and fuzzboxes while slowing and speeding up pitch at random. It really starts to shriek at about the same time you realise that for all its lighter moments, this guided tour of Sheol will have moments just as heavy, and it is those that remain to petrify and terrify. The main theme fades back in, maintaining the previous interludes as portraits of perilous hellfire or the infamous in their torment. But then again, seeing as The C.A.Q. s spelt their album’s title “Thru” and not “Through”, it does also operate on the level of a battle of the bands winner presenting a jerry-rigged haunted house spectacular after exam week by dropping a couple tabs and playing in the dark in the corner with painted faces, a totally warped 45 played on 16rpm on a portable record player while some of their girlfriends scream behind a curtain. But it’s this very hand-stitched quality that makes “Trip Thru Hell” so convincing. I’m sure lead vocalist, lyricist and trumpet player Ken Erwin didn’t have to bone up on Dante’s “Inferno” to get a convincingly ‘hellish’ and oftentimes trippy feel to his lyrics, while the arrangements present their democratic ensemble-lising amazingly well.

“Colorado Mourning” outlines “The Letter” by The Box Tops, but with blaring trumpet lines and cavernous vocals that end with more strident trumpets, as though signaling all rise to hail an entering technicolour Hollywood king. Cross fading out of this abrupt blast is the cool, serene and always unsettling main theme from “Trip Thru Hell.” The next track, “Cold Spider” begins with quiet bass and spooky organ, filigree guitar and a snare roll as the words “Cold spider...cold spider...cold spider...” precede an echoed cry for help. The guitar solo intertwines with fuzzed-out hits and brash, soaring feedback drones as it turns into a simple but effective two-guitar feedback war. “Underground Music” opens with a brief feedback flourish, paving the wave for Ken Erwin’s celebratory trumpets to blare out the melody line before the he sings with melodic harmony vocals the explanatory lines: “It’s the music for the mind/Underground music/Underground, so fine.” What it is in fact is a pop single with a three and a half minute feedback freakout featuring guitarist Tom Pohling hitting all the wrong places at the right time, using wah-wah and generally sounding like he’s operating on his guitar with the entire contents of a toolbox as he continually belabours his already smoking Vox amp. Then guitar riff splits off into two separate leads, going neck to neck and constantly outdo themselves in an ever-throttling manner. The repeating drum and organ pattern is then left to continue its turtle pace alone once the two guitars burn up and drop out entirely. A few seconds later, the lyrics come back to hurry the song to its pop finale, complete with brash trumpet trills. Did that song happen out loud?

A trudging organ crawls behind “Sleepy Hollow Lane,” a forsaken place “where nothing ever grows.” Dismal and dank, “You can go there anytime you want/And it will always rain.” Even if you brought both umbrella and torch here, you will still trip over a tree root and flee screaming, ‘Jimmy crack corn and I don’t care!’ Then the eternally spooked main theme of “Trip Thru Hell” reappears (but passes by the doorway only long enough, like in that ONE hallway scene in “Repulsion” to completely make you do a double take and shiver.) A gong crashes open “Smooth As Silk,” and Erwin’s trumpets are to the fore once more and ultimately catchy in the bridge while the guitar is still sputtering fuzz and distortion throughout. The organ fills are all over the place in a completely 1966 Vox Continental manner, swelling all over the place and over-recorded. Which only adds to the diaphanousness of the whole feel as well as providing a sensuous backdrop to the lines “Don’t stop to wonder/If I’m real/I float on by you” because he’s smooth as silk and flying pretty high, at that. But despite this track’s abundantly optimistic air, all cascades back to the ultimate return of “Trip Thru Hell (Part 2)”, the final track. Heralding trumpets straight out of a medieval Hollywood constructed Technicolor palace resound with “Hear ye, hear ye!” ALMOST corniness. But then both Ken Erwin and 16-year old Toni Crockett (the otherworldly female voice on album emanated forth from a junior in high school?!) “Ooooo-ooo-oooo” a bit longer until the guitar comes in. And when it does, it’s time for flight or fight, because after a final blast of trumpets (what are they heralding now?) the now already-too-familiar main theme returns. And when it ends, it is the last time it appears on the record. What now enters but an incredibly bouncy, bass-led percussion segue that sounds far too happy go lucky for…Hell.

Ah, that’s what you thought. (Cue evil laughter) WELCOME...!

Everything then tears apart, the curtain of the former jolly percussion scene is now revealed for what it truly is: brimstone, flames, lava, you name it: It’s all here in musical form as backward lead guitar flies all around and stretches against the organ as everything begins to speed up faster, faster, FASTER until it all explodes into a startling freak out of descending bass line, wah-wahed guitar, screaming and more scraping fucked-ness until...a clock chimes as the music starts to fade out, continuing well past the music’s exit.
Was it all a dream, or just another awakening?

Oh, “Dead Of Night” is on tonight?
Let’s watch it and get r-e-a-l-l-y creeped out.


(“Doctor Of Philosophy,” the B-side to “Smooth As Silk” is included on the Sundazed reissue of this remarkable album. Also included are The C.A. Quintet’s earlier two singles, which illustrate exactly how blazingly far they pushed their own musical envelope, as well as a number of alternate and unreleased cuts.)

The Seth Man, December 2000ce




1. Trip Thru Hell (Part 1) (Drums [Solo] Rick Patrin, Vocals Toni Crocket)   9:09
2. Colorado Mourning   2:31
3. Cold Spider   4:41
4. Underground Music   4:43
5. Sleepy Hollow Lane   2:04
6. Smooth As Silk   2:12
7. Trip Thru Hell (Part 2) (Harmony Vocals Toni Crocket)   3:40


Bonus Tracks:
8. Dr. Of Philosophy   2:09
9. Ain't No Doubt About It   2:31
10. Mickey's Monkey   2:27
Written By Brian Holland, Lamont Dozier, Edward Holland

11. I Put A Spell On You   2:47
Written By Jalacy Hawkins

12. I Shot The King   2:22
13. Fortune Teller's Lie   2:10
14. Sadie Lavone   2:51
15. Bury Me In A Marijuana Field   2:09
16. I Want You To Love Me Girl   2:45
17. Time For Love   1:42
18. Bring All Your Love   2:43

Tracks 1 to 7 originally released as C. A. Quintet - Trip Thru Hell.
Tracks 6 and 8 originally released as C. A. Quintet - Smooth As Silk / Dr. Of Philosophy
Tracks 10 and 16 originally released as C. A. Quintet - Mickey's Monkey / I Want You To Love Me Girl
Tracks 9, 11 to 15 originally released as bonus tracks on C. A. Quintet - Trip Thru Hell
Blow My Soul, and the alternate versions of Smooth As Silk, Colorado Mourning and Underground Music, which were on the original Sundazed reissue are not present here.
Tracks 17 and 18 are previously unreleased




Bass Guitar, Harmony Vocals - Jim Erwin
Drums - Rick Johnson
Electric Guitar, Harmony Vocals - Tom Pohling
Keyboards, Harmony Vocals - Doug Reynolds
Trumpet, Lead Vocals - Ken Erwin




https://www.youtube.com/watch?v=_mLkm1nMJXs



SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

DETALE TORRENTA:[ Pokaż/Ukryj ]


Komentarze

Aby móc komentować musisz być zalogowanym!