Nie jesteś zalogowany
Aby się zalogować [Kliknij Tutaj] lub skorzystaj z
formularza po lewej stronie w bloku TWOJE MENU
Aby założyć konto [Kliknij Tutaj]


★★★ Premiery ★★★
MENU

Panel Usera
User:
Hasło:
Stwórz konto Odzyskiwanie hasła

Kategorie

Torrent: LUNATIC SOUL - THE WORLD UNDER UNSUN (2025) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]
Dodał:  Fallen_Angel
Data: 01-12-2025
Rozmiar: 211.19 MB
Seedów: 0
Peerów: 0
Kondycja:

Zaloguj się aby pobrać



Kategoria:  Muzyka Polska
Zaakceptował: Nie wymagał akceptacji
[?]
Informacje

Pokazuje ile razy plik torrent był pobrany z naszego portalu
Liczba pobrań: 2
[?]
Informacje

Pokazuje ilość komentarzy wystawionych na naszym portalu
Liczba komentarzy: 0
Ostatnia aktualizacja: 2025-12-01 16:49:29

OPIS:

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...



Sama esencja twórczości Mariusza Dudy z ostatnich dwóch dekad - zarówno w Lunatic Soul, jak i Riverside.
Jeśli jednak to ma być koniec Lunatic Soul, to tym albumem Duda wystawia sobie wzorcowy pomnik!!!
-


Prawdopodobnie tworząc w 2008 roku projekt Lunatic Soul Mariusz Duda nie przypuszczał, że przetrwa on tyle lat. Początkowo miał to być tylko eksperyment poza Riverside i składać się z dwóch płyt („Lunatic Soul” (2008) i „Lunatic Soul II” (2010)). Jednak formuła ewoluowała i od pewnego czasu było wiadomo, że dyskografia tej formacji będzie zawierać 8 płyt tworzących „Krąg życia i śmierci”. I właśnie do naszych rąk trafił album „The World Under Unsun” będący finałową odsłoną tego cyklu. Od początku album miał łączyć wszystkie elementy znane z wcześniejszych płyt, a że było niemożliwym, by zamknąć te pomysły w jednym 45-minutowym krążku, to jedynym słusznym rozwiązaniem było stworzenie albumu dwupłytowego. I właśnie taki otrzymujemy. Składa się na niego 14 utworów o łącznym czasie trwania niespełna 90 minut. Mamy zatem do czynienia z najdłuższym albumem studyjnym w całej karierze Mariusza. W Polsce ukazał się, podobnie jak wcześniejsze płyty, dzięki wytwórni Mystic, natomiast poza granicami naszego kraju został wydany przez Inside Out Music. Jest to debiut formacji pod skrzydłami niemieckiego wydawcy, z którym związany jest także zespół Riverside. Przypomnę, że wcześniej krążki firmowane tą nazwą ukazywały się na świecie za sprawą brytyjskiego Kscope.

Jak wspomniałem album domyka cykl opowieści o podróżach po stronie życia i w zaświatach, ale w ten sposób, że jest zarówno ich końcem jak i początkiem, co zostało podkreślone w książeczce (znajdziemy tam właściwą chronologię całej opowieści).

„To historia o porzuceniu pewnych schematów. O przełamaniu cyklu, w którym tkwisz od bardzo, bardzo dawna. Chodzi też o porzucenie toksycznych relacji. Każdy zna to uczucie utknięcia w jakimś miejscu. Chcielibyśmy odejść, ale nie możemy”.

Każda z wcześniejszych płyt miała swoją kolorystykę. Najnowsza utrzymana jest w odcieniach żółci. To nawiązanie do tytułowego słońca, a właściwie nie-słońca, odzwierciedlający stan psychiczny podmiotu lirycznego, który” utknął w pętli, w powtarzającym się od długiego czasu schemacie. Bohater chce się z tego świata wydostać. To mroczne miejsce. Symbolizuje moje zmagania ze wszelkimi możliwymi depresjami, które dopadały mnie przez ostatnie lata. To symbol stanu psychicznego” – mówi Duda.

Album rozpoczyna nagranie tytułowe, które było równocześnie pierwszym jego singlowym zwiastunem. Podniosły ton śpiewu, subtelna elektronika, pianino, wokalizy, a także w dalszej części sporo basu (także tego przepuszczonego przez efekty), gitary akustycznej i perkusyjnego podkładu (tu wart odnotowania jest fakt, że ponownie na albumie Lunatic Soul słyszymy w wielu miejscach Wawrzyńca Dramowicza) - to jego cechy. Nie mogło też zabraknąć solówek quasi-gitarowych (bo oczywiście wykonanych na basie). Utwór kończy się codą, na którą składają się dźwięki pianina oraz gwizdanie.

Historia zaczyna się od nowa, bohater po raz kolejny odradza się:

“Under the fractured sky/ I mended myself with golden paint/ Another world has come/ Another story came full circle

Dry rivers on my face/ Eternal youth disenchanted/ I am between a lie/ And the urge to reveal my burden

Your eyes rest upon/ The spark dancing on my bare hand/ It's just beginning now/ A story from another wasteland”.

Jak można zauważyć, w tekście są przemycone nawiązania do wydawnictw, które do tej pory kończyły cykl („Fractured” i jego następcy „Under The Fragmented Sky”), podkreślając ciągłość całej opowieści. A i do postapokaliptycznego krążka grupy Riverside można też znaleźć odniesienie. Przy okazji dwa pierwsze wersy są nawiązaniem do kintsugi, japońskiej sztuki naprawy potłuczonej ceramiki złotą farbą – tu symbolizującej próbę sklejenia rozbitej duszy.

W „Loop Of Fate” rządzi rytm, gitara akustyczna oraz przewijające się w tle efekty mogące kojarzyć się z twórczością Roberta Frippa. Całość nadaje utworowi mrocznego charakteru, a na tym tle wybrzmiewa tekst, w którym bohater zastanawia się jak rozpocząć kolejną próbę życia, gdy wciąż pamięta o poprzednich, co zrobić by przerwać błędne koło?

“Loop of fate/ How do you live with such knowledge?/ How to grant yourself a second chance/ Knowing where your story's going?

Even after/ Even after

The choice you made cannot be altered/ But the sound of waves can be tamed/ Consider it your favorite white noise

Even after/ Even after



Break the cycle/ Break the cycle/ Break the cycle/ Break the cycle”.

Szept, a po części z wokalem do głosu dochodzą drapieżne basowe riffy, słychać dźwięki imitujące szum morza oraz pełen cierpienia krzyk. Na koniec słyszymy także wzbudzającą niepokój partię saksofonu (gra na nim drugi gość - Marcin Odyniec).

Na trzeciej ścieżce znalazł się jeden z moich faworytów tego wydawnictwa – ballada „Good Memories Don’t Want to Die”. Tu rządzą gitara akustyczna, pianino i ukulele oraz klawiszowe orkiestracje. W drugiej części dołącza subtelna perkusja, a uwagę przykuwa solo kierujące skojarzenia do dokonań The Cure. Całości towarzyszy delikatny, melancholijny śpiew o relacji, w której wszystkie złe rzeczy zagłuszane są tymi dobrymi (często błahymi), co utrudnia wydostanie się z toksycznej pętli:

“The rope is getting tighter/ And the pain's coming along/ So why do I suppress the bad things/ As if nothing was wrong/ And I don't even think this way/ I deserve something better/ I guess some part of my dream/ Still goes on/ While I’m awake

Please wake me up”.

Teraz pora na całkowitą zmianę klimatu, gdyż nadchodzi „potwór” – „Monster”. Tu króluje riff oraz motoryczny podkład perkusyjny, a ciekawostką jest fakt, że pojawia się tu solo gitarowe w wykonaniu Mateusza Owczarka, choć podane w taki sposób, by wpasować się w założenie o braku elektrycznych gitar na albumach Lunatic Soul. Uwagę przykuwa także pojawiająca się wokaliza śpiewana falsetem, która kontrastuje z wykonywanym niskim głosem zasadniczym tekstem.

I tak docieramy do drugiego nagrania promującego płytę, od którego nie mogę się uwolnić od pierwszego przesłuchania. „The Prophecy”, bo o nim mowa, czaruje brzmieniem pianina i przestrzennym wokalem, a całość rozwija się wspaniale (trochę niczym „The Final Truth” z debiutu), by w dalszej części zachwycić basowymi riffami, solówką na tym instrumencie oraz wspaniałą partią perkusji. W tekście bohater zaczyna sobie zdawać sprawę, że wszystkie jego starania za życia zostają docenione dopiero po jego śmierci:

“Blinded by the dawn/ Overshadowed by fate/ By your memory/ You find out/ That your fame has begun/ From the moment

When you woke up dead”.

Następnie przechodzimy do najdłuższego nagrania na albumie zatytułowanego „Mind Obscured, Heart Eclipsed”. Przez pierwszą połowę nie usłyszymy w nim wokalu, a jedynie tajemnicze, posępne dźwięki klawiszy, do których potem dołącza charakterystyczna dla Mariusza linia basu oraz przestrzenna gitara akustyczna, które nawzajem się uzupełniają. W drugiej części na czoło wysuwa się basowy riff oraz wzniosły śpiew, a wszystko to podkreślone jest delikatną elektroniką i perkusyjnym podkładem. Ponownie możemy usłyszeć grającego na saksofonie Marcina Odyńca, który ubarwia wyciszony fragment, przechodzący potem w folkowo-elektroniczną część z plemiennymi bębnami i basową solówką.

Pierwszy krążek wydawnictwa kończy ballada „Torn In Two”. Tu dominuje pianino i klawiszowa orkiestracja, a Mariusz śpiewa gorzkie słowa na temat życia bohatera, które równie dobrze mogą odnosić się do kondycji dzisiejszego świata:

“As we wait/ For the next eclipse to end/ Please tell me/ Who poisoned these minds?/ Why has the fist come to speak louder than words/ Why does hatred rise above love

I thought this land yearned for the sun/ That freedom would be understood the same by all/ I trust that one day the tide will turn/ And the light will break the sky

Stay with me/ You know I’m not ready yet/ Just stay with me/ You know I’m not ready to forget/ Still holding on/ But without you I’ll fall apart”.

Drugą płytę otwiera ośmiominutowy utwór „Hands Made Of Lead”, w której intrygująca przestrzenna elektronika miesza się z ostrymi riffami przeplatanymi solowymi popisami Mariusza i Marcina Odyńca. Ten pierwszy serwuje nam także nastrojową wokalizę podkreśloną mocniejszymi akordami. Pojawia się także wyciszony fragment z większą dawką elektronicznych, ambientowych dźwięków, który następnie przechodzi z powrotem w klimaty z początku nagrania.

Tym razem tekst, w którym podmiot liryczny zastanawia się jak wiele jeszcze razy może się odradzać, jest recytowany:

“Returns from the dark abyss grow even harder/ Will I have the strength for another?/ For I feel I have none left/ My thoughts/ My lungs/ My hands/ They feel as if made of lead/ As if I were already sinking/ And yet, I just woke up

Because I did wake up ... Didn't I?”.

W “Ardour” folkowe klimaty łączą się z hardrockowymi riffami i przestrzennymi tłami tworząc mroczny podkład do rozważań na temat tego na ile kolejne odsłony życia bohatera są prawdziwe.

Tak docieramy do jednej z najbardziej intrygujących kompozycji – „Game Called Life”. W pierwszej części, zatytułowanej „In the Court of the King of Hearts”, na tle potężnych bębnów słyszymy kolejną wokalizę, ale tym razem wykonaną zdecydowanie w niższych rejestrach, niż te, do których do tej pory przyzwyczaił nas Mariusz. Tuż po niej tło zmienia się, a do naszych uszu docierają dźwięki, których nie powstydziliby się… Depeche Mode wzbogaceni partią gitary akustycznej. Te klimaty rządzą także w drugiej części („Escape”). Tym razem podmiot liryczny gra w karty ze śmiercią zdając sobie sprawę, że jest z góry skazany na porażkę (nawiązania do „Gry o tron” czy „Siódmej pieczęci”):

“I ended up in this world without knowing/ How often you must play with marked cards/ The king is smiling/ The guests are laughing/ The servants will soon bring the poisoned wine

Maybe it has always been my desire/ Eat at the court of the king of hearts/ But .../ I will no longer remain at this table/ I'm done with playing the game called life”.

“Confession” to utwór, który może kojarzyć się luźno z „Found” Riverside. Sporo tu gitary akustycznej, melodyjnego basu, pogłosów i melancholijnego śpiewu autora. Kompozycja pięknie się rozwija, a wraz z dołączeniem perkusji nastrój staje się bardziej podniosły. To kolejna odsłona płyty, która mogłaby ją promować na singlu.

„Parallels” to z kolei jedyne w pełni instrumentalne nagranie na albumie w klimacie płyty „Walking On A Flashlight Beam”. Niepokojący podkład, na tle którego powtarza się motyw grany na gitarze, oraz krótkie wstawki na pianinie.

Druga najdłuższą odsłoną wydawnictwa jest blisko jedenastominutowa kompozycja „Self In Distorted Glass”. Uwagę przykuwają bębny, znów kojarzące się z poprzednią płytą Lunatic Soul. Towarzyszą im syntezatorowe akordy, gitara akustyczna oraz dodatkowe perkusjonalia. W okolicach trzeciej minuty słyszymy partię basu, która tworzy klimat rodem z nagrań King Crimson z lat 80. W połowie wchodzi już bardziej tradycyjna perkusja, a Mariusz czaruje basową solówką w orientalnym klimacie. Od ósmej minuty nastrój się zmienia – słychać szum fal oraz nuty wygrywane na pianinie. Bohater dotarł do krawędzi urwiska i przeszedł na drugą stronę, ale tylko po to, by ponownie wrócić na ten świat:

“And so I stand before/ The remnant of myself/ That keeps trying and trying to escape/ From what's broken/ But every time I find myself standing here/ It's because I chose to return/ To this world under unsun/ To this life

Again”.

I tak dochodzimy do finału w postaci pieśni „The New End” opartej głównie na duecie pianino – wokal, gdzie dopiero pod koniec pojawia się subtelna gitara i delikatna wokaliza. Bohater dojrzewa do tego, by w końcu zapomnieć o wszystkich, których kochał i o tym, co stworzył za życia i wreszcie się uwolnić, choć jest to niezwykle trudne…

“How to stop living with guilt/ No matter what you do/ It will hurt/ How to stop fearing that scars/ Will remain on your broken heart

Even if there could have been a chance for us/ I wouldn't want to harm you anymore/ Whether you want it or not/ You'll always be/ A part of my soul”.

W ten przepiękny sposób kończy się to, trwające niemal dokładnie 90 minut, dzieło będące równocześnie dwudziestym albumem nagranym przez Mariusza (8 pod szyldem Lunatic Soul, 8 z Riverside i 4 sygnowane imieniem i nazwiskiem). Mimo długości płyty nie potrafię znaleźć na niej utworu zbędnego. Lider Riverside słynie z niezwykle przemyślanych dzieł, w których każdy element ma swoje z góry zaplanowane miejsce i bez niego całość by się posypała. Artysta podjął się niezwykle trudnego zadania, by zamknąć cykl prezentując wszystko to, co w twórczości Lunatic Soul najlepsze i jednocześnie stworzyć spójną całość. Muszę przyznać, że wyszedł z tego wyzwania obronną ręką.

Materiał ukazał się na dwóch płytach kompaktowych umieszczonych w mediabooku oraz na dwóch krążkach winylowych (w różnych wariantach kolorystycznych) włożonych do rozkładanej okładki (gatefold). Dodatkowo dla zamawiających wydawnictwo w preorderze wytwórnia Mystic przygotowała EP-kę „Singles 2025” zawierającą trzy singlowe nagrania promujące płytę wzbogacone o instrumentalne intro i outro. Natomiast fanklub Riverside „Shelter Of Mine” do zamówień dokładał minialbum „Pianos Under Unsun”, na którym znalazły się instrumentalne impresje zagrane na fortepianie. Oba dodatkowe krążki zostały opatrzone autografem artysty.

Co będzie dalej? Czy „The World Under Unsun” będzie ostatnią pozycją w dyskografii Lunatic Soul? Prawdopodobnie nie, choć na pewno zmianie ulegnie formuła projektu. Jedno jest pewne – Mariusz Duda nie składa broni i jeszcze nie raz zachwyci fanów swojej twórczości. A pod jakim szyldem, to już sprawa drugorzędna.

Tymczasem delektujmy się najnowszą propozycją Lunatic Soul, bo to naprawdę wyjątkowe dzieło, któremu trzeba poświęcić trochę czasu i przesłuchać kilkukrotnie, a wtedy odwdzięczy się ukazując całe swe nietuzinkowe piękno. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to najciekawsze wydawnictwo Lunatic Soul, które bez wątpienia znajdzie się wysoko we wszystkich możliwych tegorocznych plebiscytach.

Tomasz Dudkowski


Nowy album Lunatic Soul, zatytułowany „The World Under Unsun”, to zamknięcie pewnego cyklu muzycznego, który skrywa głębszą ideę. Wszystkie osiem albumów tego projektu tworzy „Krąg Życia i Śmierci” – spójną historię o samotnym artyście-podróżniku, który wędruje pomiędzy życiem a śmiercią. Ta myśl sugeruje sposób odbioru poszczególnych pozycji w dorobku Mariusza Dudy, jednak teraźniejszą opowieść można traktować indywidualnie, odnajdując w niej bogactwo brzmień i znaczeń.

To jednocześnie najbardziej odrębna płyta, w której nie znajdziemy śladów innych projektów, szczególnie Riverside, z którym artysta jest utożsamiany. Tak indywidualnej, okazałej, wysmakowanej, a zarazem nieśpiesznie skonstruowanej historii, podanej w zmyślnych utworach, nie można napotkać w bogatej dyskografii twórcy.

Owszem, długość tego materiału może stanowić wyzwanie, gdyż przesłuchanie całości za jednym podejściem może być trudne – to prawie 1,5 godziny muzyki na podwójnym albumie. Z drugiej strony, daje to możliwość podejścia do tych utworów wyrywkowo, zasłuc*censored*ąc się w ich przepastnie podanych częściach. Odkrywanie tej muzyki w różnych wariantach sprawia, że wciąż możemy odnajdywać w niej nowe barwy i emocje, które ostatecznie kształtują artystyczny wyraz poszczególnych kompozycji.

Pomimo długiego czasu trwania utworów, całość nie wydaje się przeładowana nadmierną ilością instrumentalnych trików i syntezatorowych ścieżek, które mogłyby zakłócić odbiór. Artysta unika patosu i pompatyczności. Bez nadęcia rozwija własne pomysły, oferując wyważone, a zarazem na tyle interesujące propozycje, by dostrzec w nich sens wykraczający poza eksperymentalne motywy (powolnie rozwijający się numer „Mind Obscured, Heart Eclipsed”).

Do tego czujemy, że wciąż jesteśmy w epicentrum wydarzeń, które tu mają miejsce, a kolorytu dodają elementy folku, spajające się ze starannie rozrysowaną elektroniką i gitarowymi akcentami (etniczne bębny w „Loop of Fate”). Ważne jest także to, że czuć obecność rockowej ekspresji – świadomie nierozbuchanej, ale dającej o sobie znać w wybranych momentach („Monsters” z udziałem gitarzysty Mateusza Owczarka z Lion Shepherd). Uroku dodają akustyczne brzmienia, które nadają intensywności, pogłębiając wartość wybranych kompozycji (stonowany „Good Memories Don’t Want to Die”).

Zapewne można skrócić ten album, usuwając niektóre nadmiernie rozciągnięte fragmenty, choć należy zauważyć, że każda część tej historii ma dla Lunatic Soul swoje znaczenie. To długa, idąca pod prąd opowieść, którą trudno rozszyfrować po jednym przesłuchaniu. Tym bardziej, że przestrzenne, czasami filmowe, ale nieprzesadnie majestatyczne motywy oferują szeroki wachlarz interpretacji. Całość ma przy tym bardzo klimatyczny charakter, co w tego typu okołoprogresywnych projektach ma kluczowe znaczenie.

Ogrom emocji i wrażeń, które dostarcza płyta „The World Under Unsun”, skutecznie równoważy ewentualne uchybienia, które można by dostrzec, gdyby szukać ich na siłę. Póki co, kreatywność artysty daje nam coś, co odkrywamy na nowo z każdym kolejnym odsłuchem. I to właśnie jest największa wartość teraźniejszej twórczości Mariusza Dudy.

Łukasz Dębowski


Fani projektu Lunatic Soul, za który odpowiada Mariusz Duda znany z Riverside, musieli uzbroić się w cierpliwość, jeśli chodzi o kolejne wydawnictwo. Ciężko uwierzyć, że w listopadzie od wydania "Through Shaded Woods" minie już pięć lat. W końcu jednak doczekaliśmy się ósmego albumu pod szyldem LS. Czy warto było czekać na "The World Under Unsun"?

Mariusz Duda, co wiadomo nie od dziś, nie jest typem osoby, która mogłaby usiedzieć w jednym miejscu. Od lat stoi na czele formacji Riverside, działa także pod własnym nazwiskiem, a w 2008 roku powołał do życia projekt Lunatic Soul, na którego właśnie przyszła pora po pięcioletniej przerwie. Ósmy krążek zrealizowany pod tym szyldem to dzieło zdecydowanie wyjątkowe. The World Under Unsun jest bowiem podwójnym albumem. Duda w końcu spełnił swoje marzenie, bo – jak sam przyznawał – już od dłuższego czasu myślał intensywnie nad tak rozbudowanym wydawnictwem. Wypuścił w świat mnóstwo premierowej muzyki: 14 utworów o łącznym czasie trwania 90 minut. Nie da się ukryć, że to dość odważny ruch w dzisiejszych czasach, w których rządzą single i raczej odchodzi się od długich albumów. Lider Riverside zaryzykował więc za sprawą The World Under Unsun.

Zanim przejdę to omówienia całości, wypadałoby wspomnieć, że tegoroczne wydawnictwo zamyka tryptyk fabularny. Jego historia rozpoczyna się po wydarzeniach z Fractured (2017), a kończy przed tymi znanymi z Walking on a Flashlight Beam (2014). The World Under Unsun opowiada historię człowieka, który jest uwięziony w pętli życia i śmierci. Próbuje się on wyrwać z toksycznych relacji i powtarzających się schematów. Tytułowe "unsun" symbolizuje słońce podczas całkowitego zaćmienia, czyli świat, w którym nic nie idzie dobrze.

Album jest pewnego rodzaju podsumowaniem. Mariusz Duda zapowiedział przecież, że w takiej formule Lunatic Soul już raczej nie powróci, co jednak na szczęście nie oznacza definitywnego końca tego projektu. Na The World Under Unsun nie brakuje mroku, melancholii czy intymności. Pod względem stylistycznym, na ósmym albumie odnajdziemy tropy z całej dotychczasowej historii Lunatic Soul. Ambient, elektronika, folk, rock – wszystkie te gatunki odnajdziemy na niniejszej płycie. Duda, jako multiinstrumentalista, kreuje brzmienie, które jest naprawdę eklektyczne. Dla jednych będzie to siła, dla drugich wada, ponieważ krążek nie jest do końca spójny i miejscami wymaga sporo cierpliwości od słuchacza.

Mamy w końcu do czynienia z monumentalnym dziełem, którego nie da się zgłębić za pierwszym podejściem. Potrzebnych jest ich przynajmniej kilka i to w odpowiednich warunkach. W zamian jednak otrzymamy jedną z najbardziej satysfakcjonujących podróży w historii LS, której z pewnością nie będziecie żałować, choć na drodze pojawiają się czasem "wyboje". Na pewno jest to dzieło, w którym emocje są wyrażane nie tylko poprzez teksty, ale przede wszystkim w długich, misternie skonstruowanych kompozycjach. Duda zadbał o to, aby obok zwartych utworów, pojawiły się prawdziwe "kolosy", w których kolejne elementy rozbudowanej układanki odkrywa się z czasem.

Weźmy chociażby na warsztat Mind Obscured, Heart Eclipsed, najdłuższą kompozycję, która trwa prawie 12 minut. Bardzo wolno, w sposób filmowy, się rozkręca, później wchodzi bas, który wręcz rozsadza głośniki. Wokal Dudy usłyszymy dopiero, mniej więcej, w połowie utworu. Nie brakuje w Mind... rockowego pazura, więc jak widać: sporo się dzieje. W środku pojawia się natomiast saksofon dodający całości aurę tajemniczości. Partie Marcina Odyńca odnajdziemy także w Loop of Fate, napędzanym przez plemienną perkusję, i Hands Made of Lead, który otwiera drugą część The World Under Unsun. Jest tu delikatny fortepian, klimat jazzowy łączy się z mocniejszym anturażem, a gospodarz projektu oddaje przede wszystkim miejsce instrumentom. Z tych bardziej rozbudowanych kompozycji ta najbardziej mnie przekonuje, a czas się nie dłuży. Skoro już o tym wspomniałem... Bardzo doceniam kreatywność Mariusza Dudy, ale nie ukrywam, że spokojnie mógłby najdłuższe utwory na The World Under Unsun skrócić o 2-3 minuty i to bez szkody dla całości.

Dlatego też ja chętniej wracam do numerów bardziej zwartych. Od pierwszego zetknięcia pokochałem Ardour z wyrazistym rytmem, który pasowałby do zawartości Through Shaded Woods. Mocnymi punktami albumu są ballady. Good Memories Don’t Want to Die chwyta za serce i nie chce puścić. Melancholijny wokal urzeka, a ukulele idealnie wpasowuje się w cały klimat. Ja odnajduję tutaj echa Wasteland Riverside. Żałobny Torn in Two także zapisuję po stronie plusów. Z mocniejszych fragmentów na pewno trzeba wyróżnić Monsters z... solówką gitarową Mateusza Owczarka z Lion Shepherd. Na The World Under Unsun nie brakuje hitów i wspaniałych melodii. The Prophecy nie przez przypadek został singlem, choć – pod kątem czasu trwania – nie spełnia "odpowiednich" wymogów. Wpada jednak natychmiast w ucho. Podobnie jak otwierający utwór tytułowy: hipnotyczny, z mroczniejszą elektroniką i elementami folku.

Od debiutu Lunatic Soul jest przestrzenią dla Mariusza Dudy na muzykę bardziej nastrojową i eksperymentalną w porównaniu do Riverside. Nie da się ukryć, że The World Under Unsun mocno podkręca tę mroczną (i introspektywną) sferę.

O tym, że Mariusz Duda poniżej pewnego poziomu nie schodzi, wiemy od bardzo dawna. The World Under Unsun jest więc kolejnym udanym dziełem w jego, bogatej już, dyskografii. Najnowszy Lunatic Soul to album dla cierpliwego słuchacza, który ceni sobie eklektyczność i ma otwarty umysł. Idealny na długie, jesienne oraz zimowe wieczory.

Szymon Bijak


https://www.youtube.com/watch?v=L4Zf4w6W1uo




CD 1 [44:58]:
1. The World Under Unsun (06:58)
2. Loop of Fate (06:19)
3. Good Memories Don’t Want to Die (04:45)
4. Monsters (04:27)
5. The Prophecy (06:42)
6. Mind Obscured, Heart Eclipsed (11:42)
7. Torn in Two (03:55)

CD 2 [44:58]:
1. Hands Made of Lead (08:04)
2. Ardour (04:26)
3. Game Called Life (09:41)
4. Confession (04:26)
5. Parallels (03:17)
6. Self in Distorted Glass (10:25)
7. The New End (04:29)




Mariusz Duda - vocals, backing vocals, piano, keyboards, acoustic guitar, bass, piccolo bass, percussion



https://www.youtube.com/watch?v=qBwDf8lwYkU



SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!

DETALE TORRENTA:[ Pokaż/Ukryj ]


Komentarze

Aby móc komentować musisz być zalogowanym!