Nie jesteś zalogowany
Aby się zalogować [Kliknij Tutaj] lub skorzystaj z
formularza po lewej stronie w bloku TWOJE MENU
Aby założyć konto [Kliknij Tutaj]


★★★ Premiery ★★★
MENU

Panel Usera
User:
Hasło:
Stwórz konto Odzyskiwanie hasła

Kategorie

Torrent: MILES DAVIS - THE COMPLETE COLUMBIA ALBUM COLLECTION (2009) [CD-ON THE CORNER (1972)] [MP3@320] [FALLEN ANGEL]
Dodał:  Fallen_Angel
Data: 20-04-2025
Rozmiar: 127.60 MB
Seedów: 0
Peerów: 0
Kondycja:

Zaloguj się aby pobrać



Kategoria:  Muzyka Zagraniczna
Zaakceptował: Nie wymagał akceptacji
[?]
Informacje

Pokazuje ile razy plik torrent był pobrany z naszego portalu
Liczba pobrań: 10
[?]
Informacje

Pokazuje ilość komentarzy wystawionych na naszym portalu
Liczba komentarzy: 0
Ostatnia aktualizacja: 2025-04-20 17:04:06

OPIS:

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI



Dzięki kilku poprzednim albumom, Miles zaczął cieszyć się popularnością wśród białej, rockowej publiczności. Trębacz pragnął jednak dotrzeć ze swoją twórczością także do czarnej młodzieży, która w tamtym czasie zasłuchiwała się przede wszystkim w muzyce funk i soul. Dlatego też postanowił się skierować w stronę bardziej tanecznej, rytmicznej muzyce, inspirowanej dokonaniami Jamesa Browna, czy Sly and the Family Stone. Lecz jednocześnie zafascynowały go koncepcje awangardowego twórcy Karlheinza Stockhausena. Z tego niezwykłego połączenia odległych inspiracji powstał album "On the Corner" (zarejestrowany w ciągu trzech dni, 1 i 6 czerwca oraz 7 lipca 1972 roku, tradycyjnie pod okiem producenta Teo Macero).

Muzyka zawarta na albumie skupia się wokół rytmu - to on jest tutaj podstawą, stanowi główną oś utworów, której podporządkowana jest cała reszta. Rytm z jednej strony ma w sobie coś z funkowej taneczności i afrykańskiej egzotyki, a z drugiej, podobnie jak w muzyce elektroakustycznej, jest bardzo jednolity, układający się w pętle. Potężne i wszechobecne brzmienie perkusjonaliów to zasługa aż trzech perkusistów - Jacka DeJohnette'a, Ala Fostera i Billy'ego Harta, oraz grającego na tabli Badala Roya. Warstwa rytmiczna odbudowana jest ścianą dźwięku tworzoną przez pozostałych instrumentalistów, których improwizacje są zupełnie nietypowe dla jazzu - zamiast rozwijania harmonii, skupiają się na samym dźwięku, przetwarzając go na różne sposoby. Czasem z tej całej masy ciężko wyodrębnić partie poszczególnych instrumentów, tak bardzo się ze sobą zlewają. Oprócz solówek Davisa na zelektryfikowanej trąbce, największą rolę zdają się odgrywać psychodeliczno-kosmiczne brzmienia elektrycznych i elektronicznych klawiszy Herbiego Hancocka, Chicka Corei, Harolda Williamsa i Lonniego Listona Smitha, orientalne dźwięki elektrycznego sitaru w wykonaniu Collina Walcotta i Khalila Balakrishny, oraz pulsujące linie elektrycznego basu Michaela Hendersona. Sporadycznie dochodzą do tego partie saksofonów Dave'a Liebmana i Carlosa Garnetta, basowego klarnetu Benniego Maupina, oraz gitar Johna McLaughlina i Dave'a Cramera.

Opisywanie poszczególnych utworów nie ma większego sensu, bowiem całość jest tak spójna i jednolita, że przy pierwszych przesłuchaniach ciężko w ogóle się zorientować, że mamy do czynienia z kilkoma różnymi kompozycjami, a nie jednym długim jamem, w trakcie którego następuje kilka mniejszych lub większych przetworzeń rytmu i brzmienia. Na pewno nie jest to muzyka łatwa w odbiorze. To bez wątpienia najtrudniejszy album w bogatej dyskografii Davisa. Z początku bardzo przytłaczający i zniechęcający, sprawiający wrażenie zbyt monotonnego. Trzeba wielu przesłuchań, by wczuć się w klimat tej muzyki. Najlepiej wcześniej sięgnąć po inne nagrania Milesa z tamtego okresu (zebrane w boksie "The Complete 'On the Corner' Sessions"), które choć podobne pod względem klimatu, tej transowej jednolitości, również mocno zorientowane na rytm, to jednocześnie są znacznie przystępniejsze, bardziej melodyjne, bliższe zwykłego funku, a czasem też rocka.

"On the Corner" to album trudny do zaklasyfikowania, przez co spotkał się z kompletnym niezrozumieniem ówczesnych krytyków. Dotarcie do właściwej publiczności uniemożliwił natomiast wydawca, Columbia Records, który nie mając pojęcia do jakiej szufladki wrzucić ten materiał, wysłał kopie promocyjne do rozgłośni grających konwencjonalny jazz. Jaka była reakcja ortodoksyjnych słuchaczy jazzu, łatwo się domyślić. "On the Corner" to przecież całkowite odejście od jazzowej stylistyki. To album prawdziwie awangardowy, wizjonerski, wyprzedający swój czas o co najmniej dekadę. Niezwykle inspirujący dla późniejszych twórców ambitnego jazzu i funku, ale też post-punku, hip hopu i muzyki elektronicznej, także techno (z którym "On the Corner" ma naprawdę wiele wspólnego, mimo że został w całości zarejestrowany na żywo, przy użyciu tradycyjnych instrumentów i metod). Longplay zdecydowanie wart polecenia, ale tylko osobom już dobrze osłuchanym z elektrycznymi dokonaniami Davisa.

Paweł Pałasz


Miles Davis i krytycy to jak Marysia z Gdańska i inteligencja: dwa rozbieżne bieguny. Zwłaszcza od końca lat 60. oczekiwania krytyków i to, co Mroczny Mag nagrywał, rozmijało się coraz bardziej. Oni chcieli powrotu do brzmień Drugiego Wielkiego Kwintetu, Miles otaczał się elektrycznymi instrumentami, fascynował się rockiem, Hendrixem, Stockhausenem i nowoczesnymi czarnymi brzmieniami, soulem i funkiem. Oni chcieli melodyjnych, czystych solówek na trąbce, Davis przepuszczał brzmienie swojego instrumentu przez efekty gitarowe i zabawki w rodzaju modulatora kołowego. Do tego śmiało wykorzystywał możliwości nowoczesnego studia, tnąc zarejestrowaną muzykę na drobne kawałki, łącząc ze sobą różne fragmenty, zapętlając je, puszczając od tyłu, obrabiając na różne sposoby… Jednak żadna płyta Milesa aż tak nie wkurzyła i rozczarowała krytyków jak „On The Corner”. W pierwszej chwili zresztą rozczarowała też publiczność: co prawda dotarła na szczyt listy najlepiej sprzedawanych jazzowych albumów, ale rozchodziła się dużo gorzej, niż Davis oczekiwał.

W sumie trudno się dziwić. Zafascynowany nową czarną muzyką, Miles postanowił stworzyć dźwiękową ilustrację życia w tzw. inner cities – etnicznych dzielnicach-gettach wielkich amerykańskich miast. Postawił na mocne, bujające, funkowe rytmy, na nośną pracę sekcji rytmicznej – i temu rytmowi podporządkował wszystko. Na okładce oryginalnego albumu nie wymieniono nazwisk biorących udział w nagraniach muzyków, ani instrumentów: nie ma znaczenia, kto na czym gra, liczy się zespół jako całość, zwarty organizm. Zresztą brzmienie już nie tylko trąbki i gitar, ale także np. saksofonu przepuszczał przez różne efekty, a gotowe taśmy producent Teo Macero wraz z Davisem ciął i edytował w studio.

„On The Corner” jak na drugą połowę roku 1972 musiał brzmieć jak muzyka z innej planety. Ciężko tu wyłowić z pulsującego brzmienia poszczególne instrumenty, saksofon, gitarę, klawisze, trąbkę; wszystko stapia się w jedną falującą, pulsującą wściekłą, podskórną energią magmę, z której najbardziej wyróżnia się pojawiający się okazjonalnie elektryczny sitar. Nie ma tu praktycznie konstrukcji kompozycji: muzyka po prostu nagle się zaczyna i równie nagle kończy, bez rozwinięcia, kody, przetworzeń, kulminacji. Rytm jest ponad wszystkim: hipnotycznie zapętlony, stały, w przeciwieństwie do funkowych jamów Jamesa Browna czy Sly Stone’a stały, nie rozwijający się aż po kulminację, podawany przez sekcję rytmiczną i spojone z nią trwale pozostałe instrumenty. Taka jest otwierająca całość 20-minutowa suita: pierwsze cztery utwory to jedna całość, a przejście z jednego fragmentu w kolejny zwiastuje jedynie nieznaczna zmiana w pulsującym, wszechobecnym rytmie. W „Black Satin” – również opartym na hipnotycznym rytmie – jakby przebijało się echo starego Davisa, jego partia trąbki – choć oczywiście potraktowana różnymi efektami – ma w sobie co nieco z dawnych, lirycznych solówek. Po „One And One” – kolejnej porcji hipnotycznego, rytmicznego transu, niesionej przez modyfikowane i wykręcane na różne sposoby saksofonowe frazy – nagle zanurzamy się w inny świat: trąbka, organowe frazy, syntezatorowe, oniryczne tła, pulsujący rytm tabli – jakbyśmy nagle zbłądzili na chwilę do Indii, jedną nogą będąc wciąż na ulicach czarnej dzielnicy lat 70. Do tego całość faluje, gdy się wydaje, że muzyczna magma się uspokaja i wycisza – przychodzi kolejny wybuch energii… A żeby było ciekawiej, finałowe „Mr. Freedom X” to dodatkowo wycieczka na Czarny Ląd, w krainę pierwotnych, plemiennych rytmów – zwłaszcza w tych momentach, gdy perkusiści/perkusjonaliści zostają sam na sam z syntezatorowymi odjazdami…

Jak na 1972, to nawet jak na Milesa była zbyt nowatorska, abstrakcyjna, oryginalna płyta. Schorowany (problemy z biodrem, alkoholizm, wrzody żołądka) Davis nagrał muzykę przyszłości – coś, z czego po latach będą czerpać tak muzycy rodzącego się techno, jak i Red Hot Chili Peppers; tak Aphex Twin, jak i hip-hopowcy. Trzeba było lat, by krytycy spojrzeli na „On The Corner” łaskawszym okiem. Dziś – jak lwia część dorobku Davisa z okresu między „Córami Kilimandżaro” a „Pangaeą” – uchodzi za pozycję absolutnie nowatorską i rewolucyjną. Sam zainteresowany pewnie stwierdziłby: Krytycy… a kij im w *censored*. Cóż… taki właśnie był Mroczny Mag. Arogancki egomaniak, który przy okazji swoimi muzycznymi pomysłami potrafił wyprzedzić swoją epokę o parę dekad.

Piotr 'Strzyż' Strzyżowski


Although Miles' first attempts to break with jazz involved inspiring/paying jazz musicians to play rock based jams that were somewhat similar to improvisations by the The Grateful Dead, The Jimi Hendrix Experience and others, on On the Corner Miles strove to break even further with the jazz world. The success that former band mate Herbie Hancock had with mixing the new Sly Stone and James Brown inspired funk style with jazz made Miles a bit jealous, and he was out to connect with that younger 'street' crowd that Herbie had connected with.
As an attempt to mix commercial funk with jazz, On the Corner is a total failure, but the end result is something much better and more timeless than any of the other more commercial jazz/funk albums of that decade. This album is only remotely similar to Sly and James because Miles was still getting too much influence from Stockhausen, Sun Ra, psychedelic rock and the traditional music of Africa. The end result is a fascinating quiltwork of disjointed syncopated rhythms with constant, yet almost static, improvisations that bubble up through the thick mix of acid-lounge guitar, jazzy elecric piano, traditional Indian instruments, synthesizers and African persussion. Some might be put off by the fact that the disjointed drum beats rarely change, even as the music moves to a new track, but the static beat is what causes this music to freeze it's linear motion and begin to stretch out in a more horizontal manner.

My take on this album is that this is what traditional African music would sound like if it was played on 70s styled psychedelic electronic instruments. Originally it had been assumed that the only guitarist on here was McLaughlin, but slowly rumors surfaced that the lesser known Dave Creamer also provided some great guitar work. Once upon a time in the early 80s I was looking at music ads in the SF bay area and saw Creamer had an ad in which he offered guitar lessons. I talked with him about lessons and finally asked if he was one of the guitar players on On the Corner to which he cheerfully said yes. I finally admitted I couldn't afford lessons and he said with a classic hippie upbeat attitude to be sure and call him when I was on better financial ground. He was really a nice guy, and very patient with what was an obvious ploy to talk to a major cult figure from the murky and mysterious musical world of Miles Davis.

Easy Money




1. On The Corner   2:59
2. New York Girl   1:29
3. Thinkin' Of One Thing And Doin' Another   6:44
4. Vote For Miles   8:47
5. Black Satin   5:20
6. One And One   6:09
7. Helen Butte   16:05
8. Mr. Freedom X   7:14




Miles Davis - electric trumpet with wah-wah pedal
Michael Henderson - bass guitar with wah-wah pedal
Don Alias - drums, percussion
Jack DeJohnette - drums
Billy Hart - drums
James Mtume - percussion
Carlos Garnett - soprano saxophone, tenor saxophone
Dave Liebman - soprano saxophone, tenor saxophone
Bennie Maupin - bass clarinet
Chick Corea - Fender Rhodes electric piano
Herbie Hancock - Fender Rhodes electric piano, synthesizer
Harold Ivory Williams - keyboards, organ
Cedric Lawson - organ
Dave Creamer - electric guitar
John McLaughlin - electric guitar
Khalil Balakrishna - electric sitar
Collin Walcott - electric sitar
Paul Buckmaster - electric cello
Badal Roy - tabla




https://www.youtube.com/watch?v=AIqXprCArdo



SEED 15:00-22:00.
POLECAM!!!

DETALE TORRENTA:[ Pokaż/Ukryj ]


Komentarze

Aby móc komentować musisz być zalogowanym!